Szła. Bo co miała robić? Bezmiar niesprawiedliwości wychodził w ostatnich dniach i tygodniach spod ziemi i łapał zimnymi łapami za kostki. To szczególnie dotkliwe, gdy stoisz długie godziny zamknięta w policyjnym kotle.
Przed sobą widziała plecy innych kobiet. Niektóre trzymały w rękach transparenty, inne parasole. Gdzieś tam mignął jej nawet chłopak przebrany za jednorożca. Pachniał wolnością.
Na ulicach i w domach, napięcie nie do zniesienia. W telewizorach złowróżbne mlaskanie. Na chodnikach tysiące ludzi, którzy tego nie znieśli w pojedynkę i zapragnęli połączyć się z innymi. Jak długo można udawać, że się nie widzi, nie słyszy, nie czuje?
Z niektórych okien też wyglądają. Powiewają flagami. Klaszczą. Prawie, jak habemus papam, tyle że w oknach, zamiast świętego, zwykli śmiertelnicy. W aureolach z pary od rosołu albo zupy pho.
Szczekaczki uprzedzają, że będzie źle, jeśli nie wrócą do domów.
Ale nikt ich nie słucha. Tłum, na wezwanie: „UWAGA! UWAGA!”, skanduje: „TU OBYWATELE!”. I tak do utraty głosu. Nie słucha i nie jest słuchany.
Zdejmij mundur
Teraz, gdy z nadjeżdżających policyjnych suk wysypują się policjanci w bojowym rynsztunku, i z tym swoim „Trep, trep, trep” zamykają ulicę, przez plecy przechodzą jej ciarki. Z przodu pochodu krzyczeli, żeby zablokować, ale się nie dało. Jedna dziewczyna się uparła i teraz wiozą ją do szpitala. Pełen, policjantów i sprzętu wojskowego samochód, przejechał jej po nodze.
– ZDEJMIJ MUNDUR! PRZEPROŚ MATKĘ! – krzyczą ludzie ustawieni za kręgiem. Policjanci ani drgną. Jakby w ogóle nie słyszeli. Czy to szczelne hełmy, czy bańka z niewiedzy i głuchoty – ZDEJMIJ MUNDUR! PRZEPROŚ MATKĘ! ZDEJMIJ MUNDUR! PRZEPROŚ MATKĘ! ZDEJMIJ MUNDUR… – tłum nie odpuszcza.
Nagle… w drugim rzędzie, znajome oczy. Jeszcze jedno spojrzenie. I kolejne…
W tych cholernych maskach wszyscy wyglądamy jednakowo. A jednak się rozpoznajemy. A gdy przez lata chodzisz z gościem do podstawówki, a w wakacje razem dajecie w nogę, a po maturze przy piwie gadacie o życiu i umieraniu, to nie ma opcji – nawet maska nie przeszkodzi ci poznać Marcina, czy Irka w ciasnym policyjnym kordonie.
Podeszła bliżej. Krzyknęła:
– Marcin! – Ale nie słyszał. Tłum skandował swoje, więc krzyknęła jeszcze raz, przykładając dłonie do twarzy. Tym razem przeszkodziły bębny. Stała tak więc, przewiercając rosłego mężczyznę wzrokiem. Dawniej chudy blondyn, z patykowatymi nogami, który pytał o to, co lubią dziewczyny, bo nie widział, jak się z nimi umawiać, dzisiaj rosły facet, któremu kamizelka kuloodporna, ciężkie buty i tarcza, jeszcze dodają masy i powagi.
Zdejmij mundur! Przeproś matkę!
Ich spojrzenia musiały się wreszcie zetknąć. A gdy to się stało, wpatrywali się w siebie przez długi czas. W innej sytuacji, powiedziałbyś, że to zakochani – w tej widzisz zwarty szereg uzbrojonych po zęby mężczyzn i jedną kobietę, która stoi na czele rozentuzjazmowanego tłumu. Ogień pali powieki, ale żadne nie zamyka oczu. Tłum skanduje:
– ZDEJMIJ MUNDUR! PRZEPROŚ MATKĘ!
– ZDEJMIJ MUNDUR! PRZEPROŚ SIOSTRĘ!
– ZDEJMIJ MUNDUR! PRZEPROŚ PRZYJACIÓŁKĘ!
– ZDEJMIJ MUNDUR! PRZEPROŚ CÓRKĘ!
a przez głowę – jak podobno, u kresu życia – przebiegają obrazy: Ona i Marcin na rowerach, ona i Marcin w rzece, ona i Marcin szukają piłki, która zawieruszyła się w przydrożnych pokrzywach. Ona i jej dawny przyjaciel Marcin…
Zdumiewające, jak wiele ważnych spraw na świecie rozstrzyga się przez przypadek. Dopóki możesz wybrać, z kim iść, gdzie stać, przy jakiej ulicy mieszkać – jesteś wolny…
Dlatego, zdejmij mundur, przeproś matkę. Urodziła Cię, żebyś sam decydował, gdzie stać, z kim iść, przy jakiej ulicy mieszkać…