Gniew

– No naprawdę?! – stałam po kostki w wodzie, a moje nowe zamszowe buty nasiąkały uliczną breją. Podniosłam głowę, żeby sprawdzić, kto mi to zrobił, ale koło mnie nie było nikogo – jeśli nie liczyć tłumu przelewającego się z przejścia podziemnego w kierunku „patelni” – i z powrotem. Do oczu natychmiast napłynęły mi łzy. Stałam w środku wielkiego miasta, w środku pędzącego dokądś tłumu, w środku kałuży, i czułam się taka samotna. Nawet buty, które dały mi tyle pociechy, odkąd je zobaczyłam, nasiąkały chłodem, razem ze mną.

– Co Pani tak stoi?! – usłyszałam za plecami. Potem szarpnięcie i już stałam na „suchym gruncie”, próbując złapać równowagę – Ale tłum tu dzisiaj! Jak się nie rozpychać łokciami, to stratują człowieka na śmierć – Chłopak, ciasno zapięty w kaptur, mówił przebijając się przez hałas miasta. Wiedziałam, że to do mnie, rozumiałam słowa, ale nic z tego nie przedzierało się przez szum deszczu i szczelną skorupę gniewu, który rósł we mnie od dawna.

Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może już w domu rodzinnym: jak patrzyłam na mocującą się ze wszystkimi i o wszystko matkę? Może jeszcze wcześniej: jak rosłam w brzuchu porzuconej przez mojego ojca matki i wchłaniałam jej lęk oraz złość, bezpośrednio z krwi? A może zaraziła mnie nim babcia, która robiła, co mogła, aby być twarda i silna, ale do końca życia kuliła się na dźwięk przelatującego samolotu? Nie wiem… Ale ta dzisiejsza kałuża, i to popchnięcie, w sam jej środek… – To będzie ostatnia przykra rzecz, która mi się w życiu przydarzyła! – Zacisnęłam usta, przecisnęłam powietrze z płuc, aż do brzucha z wyraźnym – Hyyy…a potem usłyszałam, jak moje własne słowa wypełzają spomiędzy zębów

Wypierdalaj!

Spadło na niego z siłą, jakiej się nie spodziewał. Zamilkł, a mi było mi wszystko jedno, jak się czuje. Ja tryumfowałam. Szumiało mi w uszach, a serce biło, jak szalone. Odwróciłam się i poczłapałam w stronę tłumu, który formował się już do wyjścia. Planowaliśmy obalić rząd. W mokrych butach też można…

Dodaj komentarz