You are currently viewing Jaki smak po sobie zostawisz?
Photo by ka_re on Pixabay

Jaki smak po sobie zostawisz?

Składniki:

jeden plastykowy pojemnik ryżu

dwa jabłka pokrojone w kostkę

cynamon

Wypłukany porządnie i namoczony ryż wsypuje się do ryżowaru i zalewa trzema miarkami wody. Obsypuje się obficie cynamonem i dodaje skrojone w drobną kostkę jabłka. Kiedy woda się wchłonie, a światełko na maszynie zaświeci się na pomarańczowo, można nakładać na talerze i zjadać. Najlepiej na śniadanie, ale można też na obiad i na kolację.


Katarzyna przykryła garnek i pobiegła do ogrodu pomóc Romanowi przy pomidorach. Zawsze wychodził z łóżka, nim ona zdążyła się obudzić. Mówił, że lubi kręcić się po mieszkaniu, gdy nikt nie patrzy mu na ręce, ale Katarzyna podejrzewała, że raczej ma kłopot z porannymi czułościami, których ona tak pragnęła, niż że potrzebuje porannej krzątaniny. Szczególnie, że miał taki żołnierski tryb wstawania: budził się, wkładał spodnie, znikał za drzwiami. Bez śniadania i bez kawy.

Dzisiaj postanowiła przygotować proste śniadanie, żeby nacieszyć się porankiem. Samo-robiące się śniadania, obiady i kolacje – to była jej specjalność. A teraz mogła wykorzystać jeszcze pierwsze jabłka, które pojawiły się na drzewku za oknem. Za chwilę będzie ich zatrzęsienie. I będzie denerwować się, że nie starcza jej rąk, żeby je wszystkie przerabiać na marmolady. Ale teraz chciała nacieszyć się ich prostą słodyczą.

Tego dnia Roman był jakiś nieswój. Zwykle lubił marudzić. Katarzyna przyzwyczaiła się do tego, i nawet lubiła ten ich poranny rytuał, gdy ona wpadała z ledwo narzuconą koszulą na nagie ciało i w nie zawiązanych trampkach do szklarni, a on witał ją słowami – że długo spała, albo nawet, że zaspała i że takiej nie-robotnej kobiety to on nie zamawiał u swojego teścia. Katarzyna nauczyła się znajdować iskierki miłości w tym porannym marudzeniu, choć dawniej obrażała się na całego i poranne prace wykonywali w grobowej ciszy. Po tylu latach nauczyli się siebie nawzajem – on wiedział, kiedy jest za bardzo macho i że jeśli nie przestanie będzie z tego afera – i ona, kiedy jest za bardzo laluniowata, a jej zachowanie staje się wodą na młyn, dla jego niewybrednych żartów.

Ale dzisiaj było jakoś inaczej. Roman nie miał zwyczaju skarżyć się na swoje zdrowie, ale w drugim końcu szklarni słychać było, jak postękuje. Krył się przy tym za krzakami, jakby wierzył, że ukochane pomidory go nie zdradzą i zatrzymają dźwięk, a może i jego samego, swoimi dużymi, rozcapierzonymi, jak palce, liśćmi.

Podwiązywanie krzaków trwało tego dnia dłużej niż zwykle. Roman nie mógł poradzić sobie z niektórymi supełkami, ale nie chciał prosić o pomoc. Gdy wreszcie dotarł do wyjścia, był cały zlany potem i aż zachwiał się na nogach. Katarzyna w ostatniej chwili stanęła odwrócona do niego tyłem, aby mógł – z jej niewidzialną pomocą – przełożyć nogę przez wysoki próg szklarni. Przeczłapali tak przez podwórko – on ledwo łapiąc powietrze – ona ledwo trzymając się na nogach z powodu jego ciężaru. Był postawnym mężczyzną. Gdy ją obejmował, ginęła cała w jego ramionach – a teraz ta masa mięśni, która prawie bezwładnie wylądowała na jej barkach, była konkretną przeszkodą przy pokonywaniu, przecież niecałych stu metrów.

Potem siedli do śniadania. Ryż przetrzymany zbyt długo w grzejącym się garnku wysechł, a nawet miejscami przykleił się do dna. Trzeba było polewać danie słodkim jogurtem, a i tak nie dało rady się w nim rozsmakować. Postękiwania Romana nie ustawały, a zjadł ledwie kilka ziarenek ryżu, tłumacząc sobie, że to będzie dobre na zatrucie i – wiedziała to dobrze – żeby nie robić Katarzynie przykrości. Nie zgadzał się przy tym na kontakt z żadnym lekarzem. Mówił, że nie i nie; że nic mu nie jest; że odpocznie i mu przejdzie; że to jednorazowa słabość; że czymś musiał się podtruć. Dowlókł się jeszcze do toalety i dopiero tutaj, nie niepokojony przez nikogo, rozluźniony, wydał ostatniego ducha. Drzwi, pomimo że zamknięte na zasuwkę, jakimś cudem otworzyły się i bezwładne ciało wypadło na zimną posadzkę w przedpokoju. Katarzyna rzuciła się do niego. – Roman, Roman – krzyczała – co z Tobą! – uderzała go, raz po raz, dłońmi po twarzy próbując znaleźć w niej życie.

Ale nic z tego. Odszedł, pozostawiając po sobie całą szklarnię pomidorów, które w tym roku obrodziły wyjątkowo. Katarzyna przerabiała je potem na zupy i keczupy, nie dodając ani grama soli – tyle łez nad nimi wylała . A obdarowani mówili, że lepszej zupy, jak z tych pomidorów nigdy nie jedli.


A ty jaki smak po sobie zostawisz?

Dodaj komentarz