You are currently viewing Pamiątka z wakacji

Pamiątka z wakacji

Strzaskany koszyk, a dookoła rozsypane maliny. Ten widok nie obszedł go jakoś specjalnie. Zwykle spotykali się tutaj, pod modrzewiem i objadali się owocami. Koszyk wtedy lądował na ziemi, a wraz z nim, słodka zawartość szła na zmarnowanie.

Właściwie to nie znał ich smaku. Przyciągała go tutaj jakaś nieziemska siła. I było im, jak w bajce: świat wirował od spojrzeń, od gestów, od zapachów. Aż musieli szukać podparcia dla stóp. Wczepiali się wtedy w siebie: w talię, we włosy, w usta… Żeby tylko przeżyć… Żeby tylko dotrwać do końca…

Ale i tak ostatecznie tonęli w gęstej miękkości mchu.

Nad nimi pochylał się las i szumiał, szumiał, szumiał… Pewnie najstarsze na świecie miłosne pieśni.

Z całą pewnością nic wtedy nie jedli.

Zgniótł w dłoni dorodny owoc. Sok natychmiast rozpłynął się po palcach, a słodka woń uderzyła w nozdrza.

Nie, nie miał ochoty próbować. Słodycz, której przed chwilą doświadczył, jeszcze wypełniała jego ciało. Nie chciał i nie potrzebował niczego więcej.

Za to, jego uwagę przykuła serwetka. Zwykle malowniczo skrywała tajemnicę malinowej słodyczy – teraz smętnie zwisała, wplątana w resztki wiklinowych gałązek.

Do świadomości, jak przez mgłę, przebijały się fragmenty zdarzeń. Co to było? Atak furii? Nagły skok dzikiego zwierza? Jaki czar wypowiadały te usta? Czemu się nie opierała?

Rozejrzał się.

Na ścieżce i na mchu, żadnych śladów szarpaniny. Żadnych znaków siłowania się. Dróżka wyznaczona igliwiem i szyszkami, koszyk. W tle połyskiwanie wieczornego jeziora i przenikający, aż do kości, szum starodrzewia.

– I dobrze – pomyślał.

Wyplątał splamiony materiał i zbliżył do twarzy. Znajomy zapach natychmiast rozpłynął się słodką chmurą, przewracając przy tym, w sercu, kartki wspomnień. Szepty, szelesty, szumy, drgania, wgłębienia, spiętrzenia, włosy, biodra, ramiona. Wszystkie ciasno splecione wątłymi nitkami czasu, w jednej chwili wybuchły obrazami, kształtami: sekundowymi przebitkami w głowie.

Złożył tkaninę na pół, potem znowu na pół, i jeszcze raz na pół. Wsunął do wewnętrznej kieszeni raportówki. Poklepał dłonią, żeby upewnić się, że jest tam bezpieczna.

– Taka pamiątka z wakacji – mruknął z zadowoleniem.

Ciało dziewczyny po kilku dniach spuchło i przyciągnęło zapachem zastępy much i motyli. Szybko stało się przedszkolem dla każdego rodzaju larw owadów, zgniło i całkowicie zapadło się w mech. Nigdy nikt o nią nie zapytał. Jakby nie istniała. Albo była z innego świata.

Za to, od tamtej pory żaden chłopiec nie utopił się w Świtezi.

Dodaj komentarz