Są rzeczy, które nigdy nie powinny być publikowane: jak ta:
Leży naga dziwka, przy niej klęczy facet.
Wikacy, materiał z wystawy pt. “Wiktacy. Sejsmograf epoki przyspieszenia”, Muzeum Narodowe w Warszawie, 07.2022r.
Innych rymów nie znam jak śliwka i tacet.
Dlatego się kończy ta piękna piosenka.
I jej wymyślania beznadziejna męka.
albo jak ta:
To nie jest tak, że grafomaństwo należy tępić – nie da się przecież tworzyć samych dzieł sztuki; nie da się pracować twórczo bez złych pomysłów.
Jednak zakładanie, że autor nie wie, czy to, co stworzył jest wartościowe, czy nie, to potężny błąd. Wyciąganie pracy mistrza z kosza na śmieci to barbarzyństwo. Jeśli jesteś bliską osobą artysty, uszanuj jego wiedzę i doświadczenie: nie publikuj bez jego zgody. Już lepiej rozpędź własną karierę w oparciu o jego osiągnięcia.
To wierszydło Witkacego mnie rozczuliło. Jest urocze. Domyślam się, że to był dla niego zły dzień. Ja też takie miewam. I dlatego dzieło wpadło za szafę, bo autor naprawdę wiedział, gdzie jest jego miejsce.
Kolekcjonerzy mają dzisiaj zabawę, ale … bycie twórcą na tym właśnie polega: tworzysz, tworzysz, bawisz się tworzeniem i… czasem wyniknie z tego coś genialnego. U jednych częściej, u innych rzadziej – najważniejsze, by rozumieć proces.
Warto przeczytać Davida Sedarisa:
Wszystko może być dziełem sztuki, jeśli przyjrzeć mu się wystarczająco uważnie
David Sedaris, Zjem to, co ma na sobie, Kraków 2006, str. 48
Umysł ludzki potrzebuje zderzyć różne doświadczenia oraz wyprodukować słabsze wersje, nim w jego zasięgu pojawi się ta genialna i ostateczna. W “pomiędzy” jest dużo miejsca na zabawę i grafomaństwo właśnie.
Ot, ciekawostka.
Jeśli myślisz, że aby być artystą musisz przepuścić swoje dzieło przez genialną warstwę samego siebie, to … tak, masz rację. Idź tworzyć; idź mierzyć się z materią. I tylko zadbaj o to, żeby wersje, którymi dochodziłeś do swojego arcydzieła, nigdy nie wypłynęły. Twoi potomni będą bezlitośni. Wstawią je nawet do muzeum, żeby wszyscy zobaczyli.